czwartek, 10 października 2013

Zbiorczo z ostatniego miesiąca

Jeżeli myślicie, że porzuciłam swój zawód, to się mylicie. Nadal rozmyślam o poście na temat klientów, o który to post ciągle marudzi mi M. (żółwik!), tymczasem...

Nie wolno mi się uśmiechać. Wymysł nie mój, wymysł klientki. A było to tak: Przychodzi baba do kasy z opakowaniem po czekoladzie, że wygrała i chce wymienić. Ja jej na to, że nie wymieniamy takich rzeczy.
Ona: Ale macie to w ofercie!
Ja: Mamy w ofercie czekoladę!
Ona: Ale to wygrana czekolada, więc MUSICIE, bo taki macie obowiązek. Czytałam, to jest karalne!
Wdech-wydech i jeszcze raz:
Ja: Mamy czekoladę w ofercie, wygrane może wymienić w określonych punktach, jest to zapisane w regulaminie
Jej regulaminy nie obchodzą, ona chce na-ten-tychmiast czekoladę. I się zapiera, że musimy jej czekoladę wymienić. W międzyczasie podchodzi do kasy parka z dzieckiem, czy można, czy czynne? Mówię że tak i się uśmiecham. I to był błąd. Czekoladowa baba do mnie: Ale czemu się pani śmieje? Śmieje się pani ze mnie?
Ja: Bo lubię się uśmiechać, tak miło wtedy jest.
Ona: Śmieje się pani ze mnie! Nie wolno się pani śmiać! Ja chcę czekoladę.
Przez chwilę szukałam wzrokiem jakieś ukrytej kamery, serio. Tłumaczę jeszcze raz, że u nas się nie wymienia, że można poszukać na stronie firmy gdzie są dane punkty. Nie wymieniamy też patyczków Algidy i innych takich. Skasowałam ją, starając się nie uśmiechać, no bo skoro mi nie wolno.. ale się nie udało. Na odchodnym babeczka rzuciła (kochany ochroniarz potwierdzi), że ona pójdzie na skargę, że ona to zgłosi. Że się uśmiecham.


~ ~ * ~ ~ 

Chora byłam, więc trochę słabo kontaktowałam. Parka się u mnie kasuje i się zaczyna:
On: Coś tu leży.
[Ja] Co?
On: No ciężko zidentyfikować. Czarne, białe, rozmazane
Podniosłam swoje szanowne cztery litery, rzuciłam jednym okiem na podłogę, usiadłam, kasuję i po chwili:
[Ja] Aaa już wiem. Jednemu z klientów flaczki wyleciały
[On] Flaczki..?
[Ja] No, wnętrzności mu wyleciały
Popatrzył na mnie dziwnie. Po chwili załapałam i mówię "Ale nie jego, żeby nie było!"


~ ~ * ~ ~ 

Magnes mamy na kasach, żeby nam pieniądze nie uciekały. Jak zapominam o tym, a metalowe rzeczy kładę, to ino łupnie. Kasuję małżeństwo, kupuje patelnię. Kładę patelnię, która ładnie stanęła na sztorc. I stoi tak sobie. Facet patrzy zachwycony
[On] Jak pani to zrobiła?
[Ja] No ma się ten talent, magiczne ręce i tak dalej (i mrugam sobie do niego)
Bierze patelnię, kładzie obok siebie i mówi:
[On] Pani, ale mnie nie chce stać.
[Ja] Ale.. to już chyba nie mój problem?
Poprawa humoru mojego jak i ich gwarantowana (:

~ ~ * ~ ~ 

Kasuję stałych klientów, rozmawiamy, śmiejemy się. Podchodzi kobitka, w pozoru normalna - dwie ręce, dwie nogi, głowa, w głowie trochę rozumu. A nie wróć, takie rzeczy tylko w erze.
Kobitka wykłada swoje towary na taśmę, taśma sobie jedzie. Towary dojeżdżają do końca - taśma stoi. Babka bierze zakupy i kładzie je na koniec taśmy ergo - taśma znowu jedzie. Kobitka znowu zgarnia swoje towary na koniec taśmy, dokłada, a taśma jak to taśmy w swoim zwyczaju mają, przywożą towary do mnie (mocy przybywaj!). Babka znowu zgarnia swoje towary i groźnym głosem do mnie:
[K] Czy mogłaby Pani nie być złośliwa? Proszę nie jechać taśmą!
Że przepraszam co? Więc jej mówię:
[J] Ale ta taśma jedzie sama - tutaj są czujniki towarów. Towar dojedzie do czujnika to się taśma zatrzyma.
Babka się nie odezwała, z obrażoną miną zbiera swoje skasowane rzeczy i na koniec wypala:
[K] Macie tutaj magnes (tudzież magnez)
[J] Jaki?
[K] No boże, co za niekompetencja!
I poszła sobie.. a ja się ciągle zastanawiam jaki magnez/s chciała. Czy ten co trzyma nam kasę? Czy taki do picia? Czy taki do odbezpieczania? Czy taki do przyciągania żelastwa?Czy może taki do lodówek?


~ ~ * ~ ~

Promocje weszły, więc klientów ogarnął szał zakupowo-promocyjny. Trochę zgłupieli, niektórzy zapomnieli nawet jak się czyta, nic to, piekielny dzień. Ręce i cycki opadają, ale koniec dnia był cudowny.
Kasuję sobie małżeństwo, on rozmawiając o interesach przez telefon, wykłada towar, ona zagaduje i szykuje pieniążki, ja pikam sobie spokojnie. Pan podnosi karton mleka (12 sztuk x 1 litr) i mi podaje. Podaje niefortunnie, karton się rozwala, przygniata mi dłonie, jak nie walnie w metalową część naszej kasy. Chwila konsternacji, ona przeprasza, on do telefonu "wiesz, zadzwonię za chwilę, właśnie zabiłem kasjerkę".

Zrobił mi dzień, normalnie xD